KTE Sylt 2012 freestyle & racing oraz MŚ Slalom

piątek, 06 lipca 2012 23:11 Marek Rowiński Sr.
Drukuj

Kultowy Sylt już za nami. Właśnie zjechaliśmy z promu-pociągu jedynego połączenia z tą wyspą i tłuczemy się powoli do Polski. Przed nami parenaście godzin jazdy, więc mam czas napisać w szczegółach jak wyglądały Mistrzostwa Świata w slalomie i jednocześnie drugi przystanek pucharu Europy KTE. Polskę reprezentowało 9 zawodników: Hela Brochacka, Michalina Laskowska, Paweł Kiczka i Marek Rowiński Junior we freestyle oraz Maks Żakowski, Błażej Ożóg, Adam Szymański, Tomek Janiak i ja w racingu i slalomie...

Tak brzmiał początek relacji pisanej jeszcze w busie podczas powrotu w niedzielę. Więcej mi się nie udało napisać, bo padłem ze zmęczenia. Potem były kolejne dni pływania w cudownym, słonecznym i ciepłym Bałtyku  (słodka woda, szerokie plaże bez pływów, jeszcze niewiele ludzi w przeciwieństwie do zimnego, słonego Syltu). Dzisiaj zrobiłem sobie przerwę w pływaniu i w końcu siadam do relacji. Może z perspektywy czasu lepiej ją przedstawię. Do rzeczy.

Impreza trwała 6 dni z czego dwa okazały się bezwietrzne nawet dla rejsiarzy. Do freestyle dopuszczono 32 zawodników i 16 zawodniczek. Do slalomu zgłosiło się odpowiednio: 30 i 11. Do racingu natomiast 33 facetów i 6 kobiet. W sumie 128 zgłoszeń. 85 zawodników z 15 krajów. Całkiem sporo. Pula nagród około 100 tysięcy PLN.

Pogodę mieliśmy marną. Chłodno i pochmurno nawet jak nie wiało. Zawody zostały rozegrane tuż przy głównym wyjściu na miejską promenadę, która zamieniła się w uliczkę ze straganami oferującymi różne gadżety typu czapeczki za 50€, jacuzzi, niemiecką kiełbachę z grilla lub luksusowe kosze plażowe za jedyne prawie 4 tysiące ojro. Poza tym wszędzie było pełno samochodów Mini – głównego sponsora KTE. Chyba największe zainteresowanie wzbudzały dwa Mini przecięte na pół i przerobione na kosze plażowe. Każdy chciał mieć zdjęcie z takim ekstrawaganckim bajerem.

Kto nie był na Sylcie powinien wiedzieć, że to enklawa zamożnych ludzi przeżywających swoją złotą jesień. Cisza nocna o 2200 a koncert na scenie głównej w ilości jeden został przeprowadzany z głośnością  ustawioną na poziomie najniższego pływu morskiego.

Sam spot uważam za mało interesujący dla kajta. Dominują wiatry onshore gwarantujące mega czop, niebezpieczny przybój, a do tego silny prąd, niskie temperatury powietrza i wody oraz fale trudne do jazdy wave. Dodatkowo wzdłuż terenu zawodów wychodzą w morze co chyba 200m kamienne falochrony niewidoczne na wysokiej wodzie.  Na pewno nigdy nie wybrałbym Syltu jako spotu na kajta. Wolałbym już pobliskie Romo a na pewno poświęciłbym dodatkowe 2-3 godziny jazdy, aby trafić do duńskiego Hvinde Sande lub Klitmoller.

Zapisy odbyły się w poniedziałek wieczorem. Wiało mocno cały dzień ale niestety przyjechaliśmy za późno jadąc dużym busem pod wmordewind. Prognozy na wtorek były syltowskie, więc szybko poszliśmy lulu, co by z rana przerzucić sprzęt i potrenować przed wyścigami. Na pierwszym skippersie dyrektor zdecydował rozgrywać pierwszego dnia tylko freestyle. Poszła cała pojedyncza kobiet i facetów. Nasi reprezentanci stylu dowolnego nie zachwycili wynikami. Najwyraźniej nie radzili sobie z 1-2m przybojem, krótka falą, wąską strefą i małą ilością miejsca wypłaszczeń. Junior wygrał dwa heaty i przegrywając z Jerrie van de Kopem uplasował się na 9 miejscu. Michalina zajęła 5 miejsce. Paweł i Hela przegrali swoje pierwsze heaty. Po godzinie 1700 rozpoczęła się podwójna. Zakończyła się na wyłonieniu czołowej ósemki, do której wszedł tylko Junior mimo małej ilości trików. Wygrał trzy kolejne heaty dzięki wyróżniającej go mocy i stylowi. Z nadzieją mogliśmy oczekiwać dalszej wędrówki po drabince.

Kolejne dwa dni były bezwietrzne. Wiało może 2-6kts ale nie dało się pływać racingu ze względu na silny prąd. Mieliśmy czas na dyskusje o najbliższej przyszłości zawodów, racingu, sprzęcie itd.

Wiatr wrócił w piątek z siłą 14-20kts. Markus zdecydował ruszyć najpierw slalom no bo w końcu przyjechaliśmy na mistrzostwa świata. Po raz pierwszy brałem udział w tej konkurencji. W sierpniu będziemy mieli mistrzostwa Polski w Międzyzdrojach i warto było przyjrzeć się temu dokładnie, abyśmy uniknęli ewentualnych błędów.

30 zawodników zostało rozpisanych na cztery startujące grupy. Czołowych czterech przechodziło do kolejnej rundy. W ten sposób po pierwszej rundzie mieliśmy 16 zawodników. Po drugiej rundzie obywał się już ośmioosobowy finał i ośmioosobowy finał loserów. Trasa była ustawiona na cztery zwroty downwind, z pierwszym bokiem 350m, pozostałymi bokami 200m oraz metą tuż przed plażą. Wyścigi trwały około 2 minut. Procedura startowa była trzyminutowa i puszczana była przed ukończeniem aktualnie rozgrywanego heatu. Dzięki temu na wodzie mieliśmy rock&roll. Nie ukrywam, że wyglądało to bardzo atrakcyjnie dla oglądających. Dla samych zawodników to raczej bezmózgowa forma ścigania się i mało kto z nas wróży slalomowi świetlaną przyszłość.
Ciekawe były decyzje zawodników co do wyboru deski. Zauważyłem pięć opcji. Pierwsza do twintipy. Druga – twintipy z butami. Trzecia – aktualne deski do racingu. Czwarta – starsze i węższe deski rejsingowe. Piąta – dedykowane deski slalom. Żadna z opcji nie była dominująca a ostateczną decyzję podejmowaliśmy uzależniając ją siłą wiatru.

A jak nam poszło? Adam, Błaszko, Maks i ja zostaliśmy rozpisani w jednej grupie pierwszej serii. No cóż, musieliśmy się spiąć. Start mieliśmy przyzwoity a potem było coraz lepiej do ostatniego znaku. Adam na twintipie był drugi, ja trzeci (również na TT), Błaszko tuż za mną (na North 2012 race). Na ostatniej boi Adam mając zapewnione drugie miejsce zrobił coś co nadal dla wszystkich pozostaje wielką niewiadomą. Zaliczył glebę na rufie i zgubił deskę. Koniec marzeń o finale. Maks klepnął tylko 5 miejsce. Tomek bezpiecznie plasował się w swojej grupie w awansującej czwórce i wraz z Błaszkiem doszli do finału pierwszej serii. Finał okazał się wielkim rozczarowaniem, bo aż 6 zawodników dostało DSQ za falstart. Niestety dotyczyło to dwóch Polaków. Na pocieszenie tej serii Maks płynąc na wąskiej desce race zajął 2 miejsce w loser final. Ja miałem za mało mocy na 13m i twintipie. W drugiej rundzie zmieniłem deskę na wąską race ale niestety zaliczyłem splątanie z Mario Rodwaldem (z jego winy) na pierwszej boi. Na finał przegranych zdecydowałem dodać sobie mocy zmieniając latawiec na 18m. Niestety spóźniłem się sekundy na start. Michalina spokojnie przechodziła kolejne rundy i w finale zajęła 5 miejsce.

Potem była druga seria. Byliśmy już otrzaskani z trasą, przeciwnikami i zachowaniem na bojach. Zaznaczę, że w slalomie w tłoku na boi obowiązuje przepis robienia zwrotów downloopami. Każdy z nas miał nadzieję na poprawienie rezultatów. Adam i ja szybko zakończyliśmy tą serię, bo nie dano nam szans wejścia na pierwszą boję. Start był źle ustawiony i nie bylismy w stanie utrzymać wysokości na twintipie. Tomek, Błaszko i Maks dotarli jedynie do loser finału. Nie pamiętam szczegółów poza tym, że Maks notorycznie spóźniał starty. Michalina zapewniła sobie 6 miejsce.
Po dwóch seriach, które miały w sumie 24 wyścigi i trwały trzy i pół godziny dyrektor zawodów zdecydował ruszyć z course racing. Hurra – w końcu coś co tygrysy lubią najbardziej.

Tego dnia poszły trzy wyścigi w gasnącym wietrze. Ja pojechałem na te regaty w celach treningowych. Nie mając deski produkcyjnej chciałem sprawdzić swojego customa. Umówiłem się, że będę mógł startować ale w drugiej połowie peletonu, aby nikomu nie przeszkadzać. Fair enough.
Pierwszy wyścig to zwykle rozpoznanie przeciwników i ich zachowań na trasie. Było parę nowych twarzy. Jak się okazało „nowe twarze” zmasakrowały nie tylko pierwszy start. Za wszelką cenę i bez wyobraźni próbowali znaleźć się o godzinie „0” tuż pod pontonem startowym. Efekt – chyba nie muszę opisywać. Patrzyłem na to trzeźwo z tyłu peletonu. Takiego misz-maszu jeszcze nie widziałem. Czołowa 15-tka wyszła sprawnie a potem zaczęła się pajęczyna, z którą spiderman nie dałby rady a spowodował ją jeden niedoświadczony zawodnik. Start był zagrodzony od pontonu przez 2/3 linii startowej. No cóż, poczekałem ze 2 minuty, aż pajęczyna zdryfuje i ruszyłem do boju z Maksem i Sky Solbachem. Ten pojedynek „na dnie” skończył się porażką Solbacha (w zeszłym roku numer 4 na mistrzostwach świata – właśnie na Sylcie). Maks był przede mną na plaży. Piona za to, że mnie pojechał. Widząc, że zbieranie plonów plątaniny potrwa jeszcze z kilkanaście minut położyłem latawiec i odnalazłem lepszą część polskiego zespołu. Podszedłem do chłopaków i pytam jak było. Tomek na to: „Nie tak źle. Ja pierwszy, Błaszko drugi.” Myślałem, że sobie żartują ale miny konkurencji rozwiały moje wątpliwości. Jak się okazało Tomek przypłynął z przewagą pół długości boku nad Błaszkiem i całym bokiem przewagi nad trzecim Julienem Kerneurem. W kolejnych dwóch wyścigach Duet nie wygrywał ale plasował się w czołówce i na koniec dnia Tomek zajął drugie a Błaszko trzecie miejsce. Adam popłynął poprawnie dwa pierwsze wyścigi zajmując 12 i 14 miejsce. W trzecim splątał się na starcie. Maks cieniował pod koniec drugiej dziesiątki. Wyraźnie brakowało mu mocy. Ja nie miałem również powodów do dumy, choć bardzo dobrze robiłem górę. Dzień zakończyliśmy po bodajże 9 godzinach nie wychodzenia z pianek.

Sobota zapowiadała jeszcze lepszy wynik piankowy co się potwierdziło. Wiatru było 11-15 kts. Rozegrano trzy serie slalomu pań i panów. Markus postanowił poeksperymentować i puścił wyścigi po 16 osób w grupie. Ja się poddałem nie wierząc w siebie na twintipie w takich warunkach wiatrowych. Adam podobnie. Na placu boju pozostali najlepsi. Zaskoczeniem dla mnie był brak splątań. Mogę napisać, że wszelkie eksperymenty wypaliły i pokazały największy plus slalomu – widowiskowość. Ostatecznie mistrzem świata został Julien Kerneur. Miejsce Polaków: Michalina 4, Błaszko 7, Niebrzydki 8, Maks 11, ja 21, Adam 28. Michalina, Błaszko i Niebrzydki tym samym zapewnili sobie miejsce w narodowej kadrze kiteboardingu A a Maks w kadrze B.

Po slalomie rozegrano cztery wyścigi. Trasa została urozmaicona poprzez dodanie bramki nawietrznej. Miało to wpływ na wyniki peletonu. Pierwsi na bramce przemykali bezpiecznie a potem sprawy lekko się komplikowały. Specjalistą od komplikacji okazał się Rosjanin startujący na skrzydle dziwniejszym niż Flysurfer. Facetem ponosiły emocje i nie mógł nacieszyć sie faktem, że wpływał na bramkę w drugiej dziesiątce. Radość ta powodowała, że zapominał o przepisach i innych zawodnikach. W efekcie doprowadził do dwóch splątań. W jednym pogrzebał Maksa. Podobnie było z nim na jednym starcie, gdzie skutecznym pociągnięciem latawca splątał się z Adamem i zdusił mojego latawca do wody. No i jak tu lubić Rosjan? Adin czieławiek a wykluczył trzech Polaków. Najważniejsze, że Tomek i Błażej płynęli równo i meldowali się pomiędzy 3 a 5 miejscem w każdym z wyścigów. Tomek próbował chyba dwukrotnie startować na lewym halsie, który niestety nie wypalał tego dnia.

Chłopaki zaklepali sobie 4 i 5 miejsce przed rozpatrzeniem protestów, których było około ośmiu a większość złożona została przez kolejnego Rosjanina. Ten z kolei chyba zerwał się z kosmosu, bo protestował każdego kto krzywo na niego choćby spojrzał. Komisja miała ręce pełne roboty i kończyła protesty około 2200. Cieszę się, że jednym z sędziów był Sebastian „Rogaś” Rogiński. Na pewno zebrał sporo ciekawych doświadczeń i będzie z nich korzystał sędziując polskie zawody race.

Niedziela była ostatnim dniem zawodów. Pogoda dopisała na medal. Po raz pierwszy mieliśmy słońce a do tego silny wiatr i było całkiem ciepło.  Zdecydowano w pierwszej kolejności rozegrać finały course racing i to według zasad po raz pierwszy  wprowadzonych w świecie kite racingu. Mianowicie walka o medale rozegrała się pomiędzy czołową dziesiątką w formie heatów jakoby z podwójnej eliminacji. Wyniki wszystkich wyścigów po uwzględnieniu odrzutek i protestów wyłoniono  top dziesiątkę. W pierwszym heacie „medalowym” popłynęli zawodnicy, którzy zajęli 10,9,8 i 7 miejsce. Czołowych dwóch zwycięzców przechodziło do heatu drugiego, w którym zmierzyli się z zawodnikiem nr.6 i 5 z eliminacji. Ponownie dwóch najlepszych przechodziło do heatu nr.3 gdzie spotykali zawodnika nr.4 i 3. Heat nr.4 to finał finałów. Wygrywając ten heat zdobywało się pierwsze miejsce w zawodach racing a ostatni z heatu zajmował 4 miejsce. Nie wiem co sądzą o tym inni zawodnicy. Myślę, że jest to ciekawe rozwiązanie z punktu widzenia oglądających tłumów ale raczej mało sprawiedliwe rozwiązanie dla walczących zawodników. Kibice nie mają wątpliwości kto wygrał. Dla nich jest to zrozumiałe i nie trzeba tłumaczyć, że ten co na przykład nie pojawił się w ostatnim wyścigu zgarnia puchar, albo że o wynikach dowiemy się po północy jak komisja protestowa rozpatrzy wszystkie protesty. Dla zawodników może to być loteria, w której jeden wyścig decyduje o ostatecznym wyniku. Nietrudno sobie wyobrazić sytuację, gdzie zawodnik wygrywający na przykład 10 z 11 wyścigów demoluje w ten sposób czołówkę a w wyścigu medalowym strzela mu linka i automatycznie ląduje na 4 pozycji.

Jak to wyglądało na Sylcie? Błaszko rozpoczął walkę o medale z pozycji 5 w drugim heacie. Raczej bez problemu zabezpieczając sobie drugie miejsce gwarantujące awans i wystartował w trzecim heacie z Tomkiem, Francuzem Maxime Nocher i Niemcem Jannisem Mausem. Heat nr.3 nie będzie dobrze pamiętany przez Tomka. Zaliczył glebę przy pierwszej rozprowadzającej boi i nie miał szans na odrobienie strat. Ostatecznie zajął w ten sposób szóste miejsce. Błaszko awansował ponownie bez większego problemu. W walce o medal pozostało czterech zawodników: Rolf va der Vlugt, Florian Gruber, Błażej i Maxime Nocher. W finałowym heacie Błażej zajmował na przemian 2, 3 i 4 miejsce. Emocje sięgały zenitu. Odległości pomiędzy najlepszą czwórką były sekundowe. Na ostatniej górnej boi udało mu się wykręcić świetny upwind, zmieścić bez dodatkowego zwrotu, wyprzedzić Maxima i wpłynąć na metę na brązowe podium. Wygrał zasłużenie Rolf, drugi był rewelacyjny 18-latek z Niemiec. Historyczny course racing został rozstrzygnięty.

Chwilę później ruszył styl dowolny. Do tej pory wyłoniono czołową ósemkę kobiet i mężczyzn. Z Polaków pozostali Michalina i Marek. Niestety oboje odpadli w pierwszym heacie – co prawdę powiedziawszy było niemiłym zaskoczeniem dla nich samych ale również dla „znających się na rzeczy”.

Podsumowując zawody KTE na Sylcie były one udane wiatrowo. Wyłoniono mistrzów w każdej konkurencji. Błażej i Tomek udowodnili, że są w światowej czołówce. Osobiście zabrakło mi więcej wyścigów i trochę jestem niezadowolony z występu Maksa, Adama w rejsie, Adama i swoich wyników w slalomie oraz przeciętnych wyników wszystkich freestylerów. Cieszy mnie natomiast fakt, że czterech kajciarzy zaklepało sobie na tych zawodach minima kwalifikacyjne do kadry narodowej kiteboardingu na 2013.

Istotne podkreślenia jest fakt, że próbowaliśmy nowych form ściagania się. Jestem przekonany, że powoli zbiżamy się do olimpijskiego formatu, który usatysfakcjonuje kibiców, zawodników, IKA, ISAF i MKOL.

Juz dzisiaj rusza największa impreza kitebordingowa na świecie - Sankt Peter-Ording. Trzymajcie kciuki za naszych!

Z pozdrowieniami

Marek Rowiński aka "BraCuru"

 

Oficjalne wyniki:

http://www.kitesurftour.eu/ranking/

Filmy z KTE:

http://www.kitesurftour.eu/gallery-videos/sylt/

Zdjęcia ze strony organizatora (około 250!):

http://www.brandguides.net/?&site=1&new=1